Ok. A więc dziadek przekazał mi go jako roczniaka- roztrzepanego i nie mającego ochoty na siodło. Jest synem klaczki mojego dziadka ( tak u mnie w rodzinie prawie każdy ma konia ), Rose. Nazwałam go Zeus, ponieważ już od pierwszego dnia pobytu u mnie strasznie się szarogęsił. Chodził z głową do góry, a zwykłe siano było dla niego zbyt ,, zwyczajne ". Najchętniej jadłby tylko jabłka i marchewki :-) . Trzeba go było ułożyć. Na początku był strasznie niegrzeczny. Wyrywał się, parskał i wierzgał. Po miesiącu męczenia się z królewiczem zaczęłam tracić wiarę, czy dam sobie z nim radę sama. Już chciałam zatrudniać trenera, ale postanowiłam spróbować ostatni raz. I tym razem gdy wzięłam go na lonżę... Coś w nim pękło. Pojechał spokojnie kłusem, stępem, zatrzymywał się bez najmniejszego problemu. Zrezygnowałam z trenera. Po 2 tygodniach od tego przełomu, wsiadłam na niego. Był trochę podenerwowany ale nie wierzgał. Ruszyłam. Na początku trochę opornie szło mu zaakceptowanie wędzidła ale później... Cud! Jeździło się na nim cudnie. Wydawało się, że jego kopyta nie dotykają ziemi. Myślałam, że leci. A teraz ma 6 lat, skacze, zdawał ze mną BOJ. Ja ufam jemu, on ufa mi. Czego chcieć więcej. Przybiega gdy wołam go po imieniu. Umie dębować, cwałem pokonujemy pola. To najukochańsza istota w moim życiu. Dalej pozostaje dumnym ,, szefem szefów" lecz respektuje mnie, tyle dobrze. Bardzo go kocham. I chociaż nie jest arabem dla mnie jest najpiękniejszy na świecie.
środa, 7 października 2015
Hej. Dziś od podszewki- Zeus. Tak... Mój Zeusek. Żeby nie było wątpliwości Zeus to mój własny koń, nie ze stadniny wynajmowany na jazdę. Wczoraj źle napisałam, że jest to koń rasy Morgan. Pomylił mi się z koniem mojego wujka. Jest to 6 letni, wałach konia wielkopolskiego. Na dole załączam zdjątko mojego boga bogów. :-)
Ok. A więc dziadek przekazał mi go jako roczniaka- roztrzepanego i nie mającego ochoty na siodło. Jest synem klaczki mojego dziadka ( tak u mnie w rodzinie prawie każdy ma konia ), Rose. Nazwałam go Zeus, ponieważ już od pierwszego dnia pobytu u mnie strasznie się szarogęsił. Chodził z głową do góry, a zwykłe siano było dla niego zbyt ,, zwyczajne ". Najchętniej jadłby tylko jabłka i marchewki :-) . Trzeba go było ułożyć. Na początku był strasznie niegrzeczny. Wyrywał się, parskał i wierzgał. Po miesiącu męczenia się z królewiczem zaczęłam tracić wiarę, czy dam sobie z nim radę sama. Już chciałam zatrudniać trenera, ale postanowiłam spróbować ostatni raz. I tym razem gdy wzięłam go na lonżę... Coś w nim pękło. Pojechał spokojnie kłusem, stępem, zatrzymywał się bez najmniejszego problemu. Zrezygnowałam z trenera. Po 2 tygodniach od tego przełomu, wsiadłam na niego. Był trochę podenerwowany ale nie wierzgał. Ruszyłam. Na początku trochę opornie szło mu zaakceptowanie wędzidła ale później... Cud! Jeździło się na nim cudnie. Wydawało się, że jego kopyta nie dotykają ziemi. Myślałam, że leci. A teraz ma 6 lat, skacze, zdawał ze mną BOJ. Ja ufam jemu, on ufa mi. Czego chcieć więcej. Przybiega gdy wołam go po imieniu. Umie dębować, cwałem pokonujemy pola. To najukochańsza istota w moim życiu. Dalej pozostaje dumnym ,, szefem szefów" lecz respektuje mnie, tyle dobrze. Bardzo go kocham. I chociaż nie jest arabem dla mnie jest najpiękniejszy na świecie.
Ok. A więc dziadek przekazał mi go jako roczniaka- roztrzepanego i nie mającego ochoty na siodło. Jest synem klaczki mojego dziadka ( tak u mnie w rodzinie prawie każdy ma konia ), Rose. Nazwałam go Zeus, ponieważ już od pierwszego dnia pobytu u mnie strasznie się szarogęsił. Chodził z głową do góry, a zwykłe siano było dla niego zbyt ,, zwyczajne ". Najchętniej jadłby tylko jabłka i marchewki :-) . Trzeba go było ułożyć. Na początku był strasznie niegrzeczny. Wyrywał się, parskał i wierzgał. Po miesiącu męczenia się z królewiczem zaczęłam tracić wiarę, czy dam sobie z nim radę sama. Już chciałam zatrudniać trenera, ale postanowiłam spróbować ostatni raz. I tym razem gdy wzięłam go na lonżę... Coś w nim pękło. Pojechał spokojnie kłusem, stępem, zatrzymywał się bez najmniejszego problemu. Zrezygnowałam z trenera. Po 2 tygodniach od tego przełomu, wsiadłam na niego. Był trochę podenerwowany ale nie wierzgał. Ruszyłam. Na początku trochę opornie szło mu zaakceptowanie wędzidła ale później... Cud! Jeździło się na nim cudnie. Wydawało się, że jego kopyta nie dotykają ziemi. Myślałam, że leci. A teraz ma 6 lat, skacze, zdawał ze mną BOJ. Ja ufam jemu, on ufa mi. Czego chcieć więcej. Przybiega gdy wołam go po imieniu. Umie dębować, cwałem pokonujemy pola. To najukochańsza istota w moim życiu. Dalej pozostaje dumnym ,, szefem szefów" lecz respektuje mnie, tyle dobrze. Bardzo go kocham. I chociaż nie jest arabem dla mnie jest najpiękniejszy na świecie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz